Relacja

Nocleg okazuje się całkiem udany. Co prawda ruch, a wraz z nim ryk tirów na pobliskiej drodze nie ustawał przez całą noc, ale koreczki do uszu sprawdziły się wyśmienicie. W dziennym świetle okazuje się, że całkiem niedaleko mamy czynną stację benzynową z toaletą i sklepem, więc dzień rozpoczynamy od odrobiny higieny i drobnej przekąski.

Całe 5 km dalej robimy pierwszy postój. Zatrzymujemy się pod supermarketem, celem uzupełnienia prowiantu. Ponieważ zakupy tak licznej grupy zazwyczaj długo trwają, postanawiamy przerwę wykorzystać także na posiłek. Wyruszamy dopiero po godzinie, niemal w samo południe. Trochę martwi mnie to tempo jazdy, ale nie przejmuję się, bo w głębi ducha czuję, że gładko to nadrobimy.

Kolejne 10 km mija zaskakująco sprawnie, z malutkim podjazdem po drodze. Podczas jazdy po równinach zwykle staramy się trzymać w kupie, minimalizując opory powietrza. Jednak podjazdy pod górkę rządzą się swoimi prawami. Każdy jedzie swoim tempem; takim, z którym czuje się najlepiej i najwygodniej i którego, jak mantry, nie wolno przerywać. Zwykle na szczycie lub tuż za nim grupa łączy się i kontynuuje drogę. Tak samo jest tym razem -- za przewyższeniem zatrzymujemy się na nowo budowanej stacji benzynowej czekając na komplet cyklistów. Nasza obecność wzbudza zainteresowanie właściciela stacji. Spędza on czas na doglądaniu prac na budowie, a ponieważ tego dnia nie było co doglądać, postanowił nam potowarzyszyć. Rozmawiamy co nieco po niemiecku (ci, którzy znają język) i przyjmujemy poczęstunek w postaci herbaty. Na odchodne załatwiamy jeszcze kwestie fizjologiczne i ruszamy dalej. Choć rozmawia się miło -- kilometry same się nie przejadą.

Pełni energii posuwamy się naprzód, aż do pierwszej gumy. Tym razem los wybrał Jacka. Chcąc, nie chcąc zatrzymujemy się na kolejnej stacji benzynowej i wymieniamy dętkę. Zakładamy zmienione koło i pompujemy -- wciąż flak. Ściągamy koło, sprawdzamy obie dętki pod wodą i łatamy. Zadowoleni z porządnie przeprowadzonej naprawy, zakładamy ponownie sprawną już dętkę -- flak. Zdenerwowani własną nieporadnością przyglądamy się oponie i wydobywamy z niej drobinki szkła i metalu. Jacka opony nie są pierwszej młodości, a na dodatek nie posiadają wkładek antyprzebiciowych. Trochę dziwna decyzja Unibike'a, by w rowerze trekkingowym zamontować fabrycznie opony w żaden sposób nie wzmacniane.

Po oczyszczeniu opony i zamontowaniu koła wsiadamy na rowery. Kręcę kółka pełen zniecierpliwienia, kiedy dobiega mnie głos Michała: ,,Ej! Czekajcie!". Ledwo przebiegło mi przez myśli ,,Co tym razem?!", a już miałem odpowiedź: ,,Mam flaka".

Michał jeździ dokładnie na takim samym rowerze, co Jacek, co potwierdzało nasze obawy o zamontowane opony. Szybko doszliśmy do wniosku, że nie możemy ryzykować jazdy na tak marnym (i nieco zużytym, dodajmy uczciwie) ogumieniu. Będziemy je musieli wymienić przy pierwszej możliwej okazji.

Walkę z awariami wygraliśmy dopiero koło 19 wieczorem. Daleko już nie zajedziemy, bo zaczyna się ściemniać i trzeba szukać noclegu. Tym razem postanawiamy przespać się na plaży, niedaleko drogi. Tej nocy również będą nam towarzyszyć odgłosy przejeżdżających samochodów, ale nie jest to coś, z czym koreczki do uszu nie dadzą sobie rady. Robimy kilka zdjęć nad brzegiem Morza Śródziemnego i kładziemy się spać wcześnie, żeby jutro nadrobić stracony czas.

Galeria