Ostatnie przygotowania do wyjazdu mijają spokojnie, ale czuję lekkie drżenie rąk na myśl o dzisiejszym locie. Wertując w myślach listę ekwipunku podłączam do roweru wszystkie kable, a trochę ich jest: cewka od nowego licznika, grube, miedziane druty od dynama do ładowarki oraz czarny kabel mini USB z ładowarki do kierownicy. Wszystko wygląda jakbym planował wjechać rowerem w PKiN i go tam zdetonować. Albo wysadzić w powietrze samolot. Nie miałem okazji przetestować tej całej elektroniki, więc pierwszym sprawdzianem będzie dopiero dojazd na lotnisko.
~19:00Ruszam w drogę na Okęcie. Oczywiście pobłądziłem nieco, bo połowa ulic jest rozkopana i zapamiętanie mapy z Googla na niewiele się zdało. Przynajmniej miałem okazję przetestować ładowarkę -- działa. Telefon najadł się o jakieś 5%.
Zasady LOTu dotyczące przewozu rowerów mówią, że w samolocie musi być miejsce na rower (można rezerwować wcześniej), a ponadto należy wnieść opłatę 50EUR + 50PLN. Chyba, że jakimś cudem rower z bagażem zmieści się w limicie 20kg. Oczywiście nie planujemy dopłacać, o ile nie okaże się to konieczne, więc rozpoczyna się wielkie przepakowywanie balastu do bagażu podręcznego oraz szacowanie wagi pozostałych toreb. Gdy podchodzimy do checkinu wydaje się, że jesteśmy na wszystko gotowi. Nieprawda. Z Konradem i Antkiem trafiliśmy na juniora, który dopiero co przeczytał podręcznik pracownika i wszystko musiał wykonać, jak stoi napisane. Uczniak nie krył też zdziwienia, że wszystkie 5 sztuk rowerów mamy zamiar zapakować na jeden samolot. Nasza sytuacja musiała zainteresować także kogoś z obsługi. Podszedł do nas uprzejmy pracownik i oznajmił, że według specyfikacji na ten typ samolotu wchodzą max 3 rowery. Równie uprzejmie zasugerowaliśmy mu, że nie interesuje nas przewiezienie 3 rowerów, ale pełnego kompletu -- pięciu oraz, że mamy potwierdzone ,,Special Service Request" na wszystkie 5 rowerów. Dziura w systemie rezerwacji? Wcale by mnie to nie zdziwiło. Słyszę już te rozmowy między programistami: -A co, jeśli ktoś zarezerwuje 5 rowerów? -Głupi jesteś? Po co ktoś miałby pakować cały sklep rowerowy na samolot?!
Wspólnie doszliśmy do wniosku, że specyfikacja samolotu musi się mylić, bo w Boeingu 737 jest zaskakująco dużo miejsca w luku bagażowym. Zasugerowaliśmy nadanie roweru jako deski surfingowej -- obowiązuje ta sama opłata, a specyfikacja najwidoczniej nie wdawała się w takie szczegóły. Nie wiemy do dziś, czy nasz ,,hack" wykorzystano, ale po kilku minutach problem pojemności samolotu został ,,rozwiązany". Polak potrafi.
Przy wyborze okienka odpraw Michał z Jackiem mieli więcej szczęścia. Stali i czkali na nas z kartami pokładowymi, nie dopłaciwszy nic za rower, zanim nasz uczynny młodzian zdążył nasze pojazdy w ogóle zważyć. Oczywiście nadgorliwość obsługi naziemnej sprawiła, że cała trójka musi dopłacić po 250zł. Jak na ironię zapłacenie LOTowi takiej kwoty wcale nie jest takie proste. Można odnieść wrażenie, że sprawiamy im kłopot płacąc, bo cały proces wymagał od nas wizyt w (kolejno): okienku odpraw, biurze LOTu, okienku odpraw, kasie LOTu, okienku odpraw i jeszcze - niczym wisienka na torcie - skanerze rentgenowskim do bagażu nadmiarowego. O tym, że rower w maszynie do prześwietlania się nie mieści nie ma nawet sensu pisać, bo przecież można się domyślić, że z czymś musiał być problem na każdym kroku. Dobrze się ten wyjazd zapowiada, skoro pierwsze przygody spotykają nas już na lotnisku.
~22:00Na pół godziny przed lotem udaje nam się dojść do etapu kontroli bezpieczeństwa. I tu szok! Poszło gładko. Po wejściu na samolot wypijamy kilka piw i próbujemy spać. Lot trwa 5 godzin, więc dobrze byłoby choć część z tego wykorzystać.
~02:00 Nie za wiele pospaliśmy -- jednak samolot do dość głośny sprzęt. Czekając na odbiór rowerów rozmawiamy z pracownicą lotniska. Mówi dość dobrze po polsku, ale z wyraźnym obcym akcentem. Opowiada o Marcie, która przyleciała dzień wcześniej i ,,siedziała biedna na podłodze i przykręcała sobie te pedałki". Pomagamy jej wydobyć nasze rowery z windy towarowej i zabieramy się za kompletowanie bagażu. Przed nadaniem roweru należy skręcić kierownicę o 90 stopni i odkręcić pedały. Teraz czekają nas czynności odwrotne. Wszystko byłoby pięknie, gdyby.. Mój lewy pedał dał się wkręcić. Kilka prób i rzut oka później okazuje się, że zerwał mi się gwint w korbie. Co prawda tylko 2 pierwsze zwoje, ale dalej uniemożliwia to wkręcenie pedału, a co za tym idzie dalszy udział w wyprawie. Dziś jesteśmy zbyt padnięci, żeby zastanawiać się jak rozwiązać problem, więc odjeżdżamy (ja na jednej nodze) ok. 2km od lotniska, na upatrzone wcześniej przez Martę miejsce.
Namioty rozbijamy chwilę po 04:00. Za bardzo chce mi się spać, żeby wściekać się na rower/linie lotnicze/serwis czy kogokolwiek, kto mógł przyłożyć rękę do rozwalonego gwintu. O jeździe gdziekolwiek poza Larnakę na jednym pedale nie może być mowy. Jutro musimy tę kwestię rozwiązać -- w przeciwnym razie wracam kolejnym samolotem do Polski. Ale to jutro.. Teraz spać.